.

.

czwartek, 11 lipca 2013

Ryż z musem owocowym wg Aleex



Podczas wycieczki do Sankt Petersburga rozmawiałam z przyjaciółką o „Jeźdźcu miedzianym”. Jak zawsze zachwycałam się książką i porównywałam otaczającą nas rzeczywistość z dotychczasowymi książkowymi wyobrażeniami. Przechadzałyśmy się po Peterhoffie, kiedy usłyszałam pytanie:
- A słyszałaś o „Wiczycy”?
- Nie słyszałam, a co to?
- Podobno świetna książka. Tak samo dobra, jak „Jeździec…”
Po powrocie do Polski szybciutko przewertowałam strony w Internecie. Książkę znalazłam. „Biała wilczyca” już wkrótce leżała na mojej półce i czekała, aż po nią sięgnę. Sięgnęłam dość szybko. Nie ukrywam, że zmobilizowała mnie reklama na okładce, która sugerowała, że książka przypomina „Jeźdźca miedzianego”. Przeczytałam. I co? … No cóż. Powiem tak – szału nie ma. Książka to taka lektura, po którą można sięgnąć właśnie latem, na wakacjach, ot tak. Z losami Tatiany i Aleksandra łączy ją to, że początkowo wydarzenia rozgrywają się w Sankt Petersburgu. Potem akcja przenosi się do Paryża i Berlina. Bohaterką jest młoda rosyjska arystokratka, Ksenia Ossolina, która po stracie rodziców, musi zająć się rodzeństwem. Śledzimy losy tej młodej dziewczyny, jesteśmy świadkami jej wzlotów i upadków, miłosnych uniesień i wielu życiowych dylematów. Poznajemy kontrowersyjne decyzje bohaterki, zastanawiamy się nad jej wyborami. No cóż. Mnie książka nie zachwyciła. Jest taka „do przeczytania”, jednak nie powaliła mnie na kolana. Być może dlatego, że wiele po niej oczekiwałam, być może dlatego, że wolę po prostu inne pozycje.
Po zamknięciu ostatniej strony czym prędzej sięgnęłam po drugą powieść. Nie znałam do tej pory autorki, choć Anne Holt jest dość popularna. Patrząc na okładkę jej utworu „To, co nie zdarza się nigdy”, uśmiechnęłam się pod nosem. Ponad tytułem przeczytałam reklamę: Powieść w stylu Millenium. Zaniepokoiło mnie to: czyżby kolejna przereklamowana pozycja? Przez chwilę miałam chęć odłożyć książkę na półkę, aby nie przeżyć kolejnego rozczarowania. Zaczęłam ją jednak czytać. I dobrze zrobiłam, bo książka mi się spodobała. Rzeczywiście, sposób budowania napięcia, wielowątkowość, prowadzenie akcji przypomina nieco dzieło Stiega Larssona. Im bliżej końca, tym bardziej była intrygująca. Ale zakończenie mnie nieco zaskoczyło, może nawet zdziwiło. Spodziewałam się innego rozwiązania. Aż jestem ciekawa kolejnych książek autorki. Na pewno po nie sięgnę.
A w mojej kuchni nadal trwa lato. To czas lekkich potraw, niewyszukanego jedzenia, w którym dominują letnie dary: owoce i warzywa. Dziś wykorzystałam mus z owoców jagodowych: jagód, czarnych porzeczek, truskawek. Zjedliśmy go ze świeżo ugotowanym ryżem – pyszne, urzekające swą prostotą, letnie danie. Spróbujcie.


Składniki:

• 3 szklanki ulubionych owoców jagodowych
• ¾ szklanki gęstego jogurtu naturalnego
• 2-3 łyżki domowego cukru waniliowego do smaku
• ryż

Sposób przygotowania:

1. Ugotować ryż na sypko.
2. Podczas gotowania ryżu owoce, jogurt i cukier zmiksować na jednolity mus. Ja użyłam przede wszystkim czarnych porzeczek, ale uwaga! są one bardzo wyraziste w smaku i nie każdy to akceptuje. Użyjcie takich owoców, jakie lubicie najbardziej.


3. Przestudzony, ale jeszcze ciepły ryż podawać z owocowym musem.


Smacznego.

2 komentarze: