poniedziałek, 1 listopada 2010

Wspominki





Nie lubię listopada. A szczególnie nie lubię początku tego miesiąca. Wszystkich świętych to wyjątkowy czas. Palimy znicze na grobach bliskich, przynosimy kwiaty, ofiarowujemy zmarłym modlitwę. Dygocące na wietrze płomienie świec skłaniają do zadumy. Każdego roku stojąc przy pomnikach zmarłych, uświadamiam sobie, jak kruche i ulotne jest nasze życie. Wówczas drżę o swoich bliskich. Nie do zniesienia jest dla mnie myśl o rozkładzie, dlatego moim życzeniem jest kremacja. Rodzinie na początku trudno było zaakceptować moją decyzję, ale już zdążyli się z nią oswoić.
Na szczęście nasi rodzice cieszą się dobrym zdrowiem. Odwiedzamy więc inne groby. Stojąc nad grobami dziadków i babć zawsze przypominam sobie, jak wspaniałymi byli ludźmi. Pamiętam, że swoje dzieciństwo spędziłam z dziadkiem. Każdego dnia zabierał mnie na wycieczki po leśnych duktach i ścieżynkach. Razem zbieraliśmy jagody i jeżyny, a także kawałki drewna na opał. Zawsze przed obiadem dziadek kupował mi loda, którego zjadałam, siedząc obok niego na ławce w parku. A później babcia złościła się, że nie mam apetytu. Dziadziuś mówił na mnie „Lalka”. Urodziłam się w jego imieniny i byłam jego „oczkiem w głowie”. Zawsze mi ustępował, dostawałam od niego wszystko, czego chciałam. Dziś wiem, że przede wszystkim dał mi samego siebie.
Babci zawdzięczam zainteresowanie kuchnią i miłość do kawy. Ponieważ zawsze uwielbiałam zapach kawy, babcia parzyła ją także dla mnie. Wprawdzie wsypywała do szklanki tylko kilka ziarenek, a napar był jasnobrązowy i nie przypominał prawdziwej kawy, ale wpoiła mi miłość do niej na całe życie.
Pierwszego listopada zawsze odwiedzamy też grób mojego nauczyciela z podstawówki. Ten polonista był wyjątkowym człowiekiem. On pierwszy odkrył moje predyspozycje humanistyczne, przygotowywał mnie do olimpiad, radził, jaką szkołę średnią wybrać. Uwielbiałam z nim dyskutować w szkole i w jego domu. Pamiętam spotkania naszego zespołu polonistycznego w jego gabinecie, w którym pojawiała się herbata i ciasto upieczone przez panią Krysię, jego żonę. Nasze polemiki czasami przerywał zza ściany płacz ich maleńkich synków. A. zmarł nagle. Był młodym, trzydziestokilkuletnim człowiekiem. Po prostu upadł rano w domu i nawet natychmiastowa pomoc żony lekarki na nic się zdała. Śmierć upomniała się o niego niespodziewanie, a ja wciąż pamiętam o tym wyjątkowym człowieku.
Na cmentarzu, trzymając się za ręce, zmierzamy z Dariem na sam skraj nekropolii. Tam znajduje się skromniutki grób naszego kolegi. S. także zmarł nagle. Jego odejście było efektem niezgody na normy społeczne i przegranej walki z nałogiem. Dziś, po kilku latach, niewielu ludzi o nim pamięta. My pamiętamy. Każdego roku zapalamy światło, by dać Mu znak naszej pamięci.
Każdego roku przybywa miejsc na cmentarzu, przy których się zatrzymujemy.

Dziś odwiedzimy wszystkie te miejsca i ludzi, którzy tam spoczywają.

2 komentarze:

  1. Pamięc o zmarłych czyni nas ludźmi, jak ktoś powiedział. Wspominaliśmy z mężem wczoraj tych, którzy odeszli i uświadomiliśmy sobie, że to już 15 lat minęło od śmierci kumpla mojego męża, który zginął w pierwsze Zaduszki po ich maturze, niemożliwe, że to już tyle czasu upłynęło.

    OdpowiedzUsuń
  2. My wczoraj także zastanawialiśmy się, ile lat minęło od śmierci naszego kolegi. Dario był przekonany, że 3, ja sądziłam, że 4, a okazało się, że upłynęło prawie 6 lat.

    OdpowiedzUsuń