środa, 7 sierpnia 2019

Szczawnica subiektywnie wg Aleex


W tym roku podczas wakacji mogłam skorzystać tylko z 7 dni urlopu. Tak wypadło. Trudno. Nie jest łatwo, ale teraz w swoim domu czuję się trochę jak na wakacjach, dlatego codziennie mam namiastkę urlopu. W ciągu tych kilku wolnych dni odwiedziliśmy Gwiazdeczkę i Maleństwo w Lublinie. Znaleźliśmy czas na pyszny obiad w klimatycznej knajpce „Stół i wół” na Starówce, na lody w „Bosko” oraz spacer po deptaku i Placu Litewskim. Wieczorem siedziałyśmy z Gwiazdeczką na tarasie i wspominałyśmy ubiegłoroczne wakacje.
W tamtym roku wygospodarowałyśmy tydzień i pojechałyśmy z Gwiazdeczką do Szczawnicy. Trafiłyśmy jak w Totka – to był tydzień najgorszej pogody, chłodu i deszczu, lokalnych podtopień, alertów pogodowych 3 stopnia, zerwanych dróg, słowem, wszelkich kataklizmów, jakie mogły się pojawić w górach. Na szczęście miałyśmy także chwile pięknej pogody. Byłyśmy same. Mogłyśmy pospacerować, porozmawiać, pobyć ze sobą i cieszyć się oczekiwaniem na Maleństwo, które wtedy było już w drodze. Ponieważ na ciągłą pogodę nie mogłyśmy liczyć, a wyczerpujące eskapady były poza naszym zasięgiem (i chęciami), wymyśliłyśmy, że będzie to taka podróż kulinarna. Odwiedzałyśmy fajne knajpki, lokalne kawiarenki i restauracje, o których ktoś nam opowiedział lub coś przeczytałyśmy. Dziś zapraszam Was na taki - subiektywny – przegląd fajnych miejsc w Szczawnicy. Może kiedyś Wam się przyda?
Szczawnica leży w dolinie potoku Grajcarka. Większa część terenów miasta znajduje się w obrębie Beskidu Sądeckiego, natomiast za doliną potoku Grajcarka wznoszą się już Pieniny.
Miasto dzieli się na dwie „dzielnice”: Szczawnicę Dolną, której główna zabudowa koncentruje się na wysokości 435-480 m n.p.m. oraz Szczawnicę Wyżnią, z główną zabudową na wysokości od 460 do 520 m n.p.m. Pomiędzy nimi znajduje się Centrum.


Pierwsze wzmianki o Szczawnicy pochodzą z 1413 roku, choć osadnictwo ludzkie na tym terenie istniało już wcześniej. W połowie XIV wieku Szczawnica była parafią. W roku 1834 dobra szczawnickie zostały przekazane Józefinie i Stefanowi (Szczepanowi) Szalayom. Po śmierci Stefana Szalaya Szczawnicę przejął w 1839 r. jego syn Józef Szalay. To właśnie on jest uważany za twórcę uzdrowiska. Wzniósł on pierwsze budynki zdrojowe oraz kaplicę zdrojową, które sam zaprojektował; rozszerzył i urządził Park Górny; zakrył koryto Szczawnego Potoku pod dzisiejszym placem Dietla oraz dbał o reklamę uzdrowiska. W 1876 r. Józef Szalay zapisał uzdrowisko krakowskiej Akademii Umiejętności. W drugiej połowie lat 30-tych XX wieku wzrosło zainteresowanie Szczawnicą. Usytuowanie Uzdrowiska w dolinie Grajcarka tworzy znakomity mikroklimat, sprzyjający poprawie zdrowia. Nieodłącznym elementem Uzdrowiska jest wspaniała Pijalnia Wód Mineralnych. Uzdrowisko specjalizuje się w leczeniu chorób dróg oddechowych, w tym przewlekłych stanów zapalnych nosa i gardła, schorzeń aparatu głosowego; schorzeń alergicznych dróg oddechowych, astmy oskrzelowej; schorzeń układu ruchu tj. chorób zwyrodnieniowych stawów i kręgosłupa, a także chorób reumatycznych i reumatoidalnego zapalenia stawów. W tym urokliwym miejscu można znaleźć także świetną kuchnię. O kilku takich wyjątkowych knajpkach Wam opowiem.



Będąc w Szczawnicy nie sposób pominąć kawiarni pod nazwą „Café Helenka”. „Helenka” usytuowana jest w samym sercu szczawnickiego uzdrowiska, w stylowym budynku na Placu Dietla. Kawiarnia jest połączeniem współczesnego, wielokulturowego stylu, w którym tradycja i regionalne akcenty przeplatają się z nowoczesną estetyką i gustowną elegancją. Bardzo podobał nam się w „Helence” wystrój przypominający przełom XIX i XX wieku. Obsługa była bardzo miła. Panie wyczerpująco opowiadały o pozycjach z menu, my jednak wiedziałyśmy, że tam musimy skosztować najsłynniejszego deseru – Pavlowej. Zamówiłyśmy więc Pavlową, a także szarlotkę z gałką lodów oraz kawę z likierem i herbatę. Wszystko smakowało znakomicie. Porcje deserów były ogromne, a Pavlowa okazała się tak pyszna, że po kilku dniach zabrałyśmy ją do domu. Gorąco, gorąco polecam.








Kolejnym ciekawym miejscem w Szczawnicy jest kawiarnia „Eglander Caffe” przy ulicy Zdrojowej. "Eglander Caffe" powstała kilka lat temu. Mieści się w zabytkowym, drewnianym budynku z charakterystyczną wieżyczką o nazwie "Englander". Nazwa wywodzi się od nazwiska jego ostatnich przedwojennych właścicieli. „Eglander Caffe” jest uroczym, kameralnym lokalem, urządzonym ze smakiem oraz dbałością o detale. Wizytówką tej kawiarenki jest aromatyczna, świeżo mielona kawa, w różnych postaciach, pyszne desery, lody, a także pyszne, owocowe i zawsze świeże koktajle. Nam, oprócz kawy, bardzo smakowały świetne gofry z owocami i znakomity sernik.



Na tworzonej przez nas szczawnickiej mapie słodkości istotne miejsce zajęła lokalna lodziarnia: "Lody Jacak". Jacak to rodzinna firma założona w 1968 roku. Lodziarnia od samego początku mieści się w domu należącym do właścicieli przy ulicy Głównej 15. Wyśmienity smak lodów to zasługa używania wyłącznie najlepszych, naturalnych składników. W lodziarni ustawiają się ogromne kolejki, szczególnie w sezonie, ale warto postać chwilę, by spróbować tych wyśmienitych i nietypowych lodów. Nietypowych, bo są one sprzedawane nie na gałki, ale wg wagi, a każdy smak ma swoją cenę. W latach 90 firma rozwinęła się, powstała również cukiernia, oferująca domowe wypieki - ciasta, i torty. Ciast nie jadłyśmy, ale na lody wracałyśmy kilkakrotnie i gorąco polecamy.






Podczas spaceru uliczkami natknęłyśmy się na baner reklamujący lokal z plackami ziemniaczanymi w kilkunastu odmianach. Idąc według wskazówek, trafiłyśmy do „Jakubówki”. Jakubówka to ponad 130-letni położony w historycznej części Uzdrowiska – dawny dom Żyda W. Szellera mieszczący dawniej 8 mieszkań z 10 pokojami. Drewniany, otynkowany tynkiem piaskowo-wapiennym na trzcinie był jednym z pierwszych tak dużych budynków w Szczawnicy. Przed wojną przeszedł w ręce rodziny Haburów. W latach 90-tych budynek trafił w ręce prywatne i tak jest do dzisiejszego dnia. Obecnie sukcesywnie realizowany jest projekt części hotelowej, wyremontowano już część pokoi, w których mogą nocować goście. Na parterze domu znajduje się restauracja. Wystrój wnętrza zaskakuje prostotą i surowością, jedzenie jest zróżnicowane. My próbowałyśmy bardzo smacznych placków ziemniaczanych. Były chrupiące, nie pływały w tłuszczu, sos i dodatki naprawdę były aromatyczne, świeże i dobre. Nieco mniej nas zachwyciło żeberko grillowane (wzięłyśmy jedno - dla spróbowania), było zbyt spieczone i tłuste. Z kolei tradycyjny kotlet schabowy smakował tak jak powinien. Lokal oferuje także bardzo duży wybór lokalnych piw. Do "Jakubówki" na ulicę Jana Wiktora na pewno kiedyś wrócimy. I polecamy :)





Rozmawiając z mieszkańcami Szczawnicy o ciekawych miejscach kulinarnych, usłyszałyśmy o "Kocim zamku". Ponieważ obydwie z Gwiazdeczką jesteśmy wielbicielkami kotów, postanowiłyśmy tam pójść, chociaż opinie o tym miejscu były różne. Niestety, wbrew pozorom "Koci Zamek" nie ma zbyt wiele wspólnego z kotami. Historia lokalu nawiązywać ma do legendy zbója Pipikasa, polskiego odpowiednika Janosika, który mieszkał w "Kocim Zamku" i tutaj ukrywał zrabowane skarby. Wprawdzie nie mieszkają tu koty, ale są za to inne ciekawe stworzonka, które śpiewem umilają pobyt. Szkoda tylko, że mają tak małe klatki. Po wielu latach "Koci Zamek". położony ok. 1 km od wjazdu do Szczawnicy przy ulicy Głównej, powrócił ponownie do dawnej świetności. Starannie odrestaurowany przez obecnego właściciela, zaskakuje niekonwencjonalnymi rozwiązaniami architektonicznymi. Po wejściu do środka stromymi schodami trafiamy na istny labirynt sal, salek i korytarzyków. Dominuje wystrój rycerski, ale tak naprawdę to miejsce to mieszanina różnych stylów. Zamówiłyśmy z Gwiazdeczką pierogi ruskie (1/2 porcji) i zupę cebulową. No cóż... pierogi były zjadliwe, ale zupa zupełnie nie - nie ta konsystencja, nie ten smak. Przypominała zupę z torebki. Nie tego oczekiwałyśmy po restauracji. Obsługa również pozostawiała wiele do życzenia. Do "Kociego zamku" już nie wrócimy.







Za to zupa cebulowa i rosół, zjedzone przez nas następnego dnia w restauracji „Bohema” usytuowanej w willi „Marta” smakowały znakomicie. "Bohema" to wspaniała restauracja charakteryzująca się pięknym i oryginalnym wnętrzem, którego dopełnieniem jest stylowy kominek. Mimo lipca był rozpalony, bo na dworze było naprawdę chłodno. To właśnie tutaj, w jego ciepłym blasku odpoczywałyśmy i rozgrzewałyśmy się po długim spacerze. Wchodząc do środka „Bohemy”, miałam wrażenie, że przeniosłam się w czasie – do początków XX wieku. Dawny klimat odtworzono tu nie tylko dzięki eleganckiemu wystrojowi sali, ale także dzięki obsłudze – kompetentnej i miłej. Rosół smakował jak domowy, zaś zupa cebulowa nareszcie miała klasyczny smak. Wszystko było jak powinno być.





Podczas tygodnia spędzonego w górach trafiło nam się kilka chwil ze słońcem. Jeden z pogodnych dni spędziłyśmy na wycieczce do Wąwozu Homole. To jedno z bardziej urokliwych miejsc w górach. Razem z Gwiazdeczką spacerowałyśmy wzdłuż przepięknego strumienia górskiego, odpoczywałyśmy, siedząc na kamieniach i mocząc stopy w chłodnej wodzie. Nie wędrowałyśmy zbyt daleko, rosnące Maleństwo nie pozwalało na duży wysiłek. Po wędrówce zregenerowałyśmy siły w knajpce „Szałas Homole”. Przemiła właścicielka poleciła nam tradycyjną kwaśnicę. Być w górach i nie spróbować kwaśnicy to nie do przyjęcia. Zamówiłyśmy ją więc i okazało się, że była to świetna decyzja. Kwaśnica smakowała wyśmienicie! Mimo że miejsce niepozorne, to jest naprawdę godne polecenia. A więc polecamy obydwie: Gwiazdeczka i ja.




Po wycieczce do wąwozu popołudnie spędziłyśmy w szczawnickim Jazz Barze w Dworku Gościnnym Park Górny 7. Byłam w tym lokalu wcześniej. Zapamiętałam charakterystyczny wystrój tego miejsca: połączenie czerwieni aksamitu i czarnych, lakierowanych stolików, ciężkich zasłon sięgających ziemi, świec i przyciemnionego światła. Bardzo podobał mi się wówczas koncert i smakowało mi jedzenie. Ten cudny klimat sprawiał, że nie chciało się stamtąd wychodzić. Opowiadałam Gwiazdeczce o tym lokalu. Miałyśmy się tam wybrać na jakiś obiad, ale okazało się, że na jeden dzień Jazz Bar zamienił się w lokalną strefę kibica. Zarezerwowałyśmy miejsce, aby kibicować Polsce podczas meczu piłkarskiego. Przy okazji mogłyśmy spróbować nietypowych dań. Zamówiłyśmy zestaw kibica z piwem (bezalkoholowym!!!) Wszystko było znakomite, nawet krewetki smakowały rewelacyjnie. Koniecznie odwiedźcie to miejsce.


Jeden dzień poświęciłyśmy też na wyprawę do Bukowiny Tatrzańskiej. Tam odwiedziłyśmy baseny termalne. Całkiem fajnie spędziłyśmy czas. Pływałyśmy w ciepłej wodzie, dałyśmy się porwać nurtowi rwącej rzeki, odpoczywałyśmy na leżakach i gadałyśmy, gadałyśmy, gadałyśmy. Po kilkugodzinnej kąpieli byłyśmy naprawdę głodne. Początkowo planowałyśmy, aby pójść do nowej restauracji Magdy Gessler w Bukowinie, ale ostatecznie wybrałyśmy inne miejsce. Skusiły nas niezwykle pozytywne opinie, które postanowiłyśmy zweryfikować. Po pokonaniu kilku kilometrów dość stromej drogi dojechałyśmy do Karczmy Wenta w Bukowinie Tatrzańskiej. W karczmie są miejsca noclegowe, ale podobno o nie bardzo trudno. Nas one nie interesowały, pytałyśmy o kuchnię. Pani kelnerka zapewniała, że wszystkie dania są przygotowywane na bieżąco, stąd nieco wydłużony czas oczekiwania na niektóre potrawy. Po przejrzeniu menu wybrałyśmy z Gwiazdeczką pierogi ruskie (lepione na miejscu), kwaśnicę i pstrąga z frytkami. Dania docierały do nas w odpowiedniej kolejności. Kwaśnica była wyśmienita. Świetnie przyprawiona, odpowiednio kwaśna. Jedna porcja zjedzona na pół była dla nas wystarczająca. Gwiazdeczka dostała swoje ulubione pierogi ruskie (znakomite!), a ja pstrąga z kleksem z masła czosnkowego i płomykiem na wypieczonej skórce. Kiedy zjadłyśmy nasze porcje, uznałyśmy, że opinie o karczmie były w pełni zasłużone. Wszystko nam się tam podobało - pyszne menu i ciekawy góralski wystrój. Polecamy!!!






Szczawnica jest cudnym miejscem. Zdecydowanie wolę ją od Zakopanego. Tęsknię za jej urokliwymi uliczkami, parkiem nad potokiem, pięknymi widokami z Palenicy. Niedługo znów ją odwiedzę. Mam nadzieję, że następnym razem obie z Gwiazdeczką pokażemy uroki tego miejsca Maleństwu.


4 komentarze:

  1. Czytałam ten wpis w autobusie wracając ze Szczawnicy właśnie��. Z przyjemnością i pewną już tęsknotą... Ponieważ byłam tam z mamą, niemłodą już, trzeba było szukać odpowiednich dla niej obiadów. I tak kolejny rok chodziłyśmy do szkoły. Tam w wakacje działa stołówka dla turystów w przystępnych cenach. Ponieważ dużo osób korzysta, jedzenie zawsze jest świeże. Co do Jakubòwki i Kociego Zamku w pełni się zgadzam.
    Pozdrawiam. Beata

    OdpowiedzUsuń
  2. Prponuje obiad Pod Siekierkami ul.Zdrojowa 12 po domowemu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za tak szczegółową rekomendację Szczawnicy. Skorzystam na pewno.
    Joanna

    OdpowiedzUsuń
  4. Do Szczawnicy jeżdżę ...od ponad 30 lat...najpierw z rodzicami za czasów PRL gdy Szczawnica miała swoje czasy świetności potem gdy nieco wszystko podupadło no i teraz już od wielu lat z mężem.Kocham to miejsce i każdą uliczkę.Po przeczytaniu Waszego artykułu będąc na pięciodniowym urlopie postanowiliśmy odwiedzić i zjeść obiad w Jakubówce...no niestety... mąż ekspert od kotleta z piersi rozczarowany,nawet nie tyle wielkością bo się najadł ale tym jaki był tłusty.Przy naciskaniu nożem przy krojeniu,tłuszcz po prostu wypływał...z moją kwaśnicą z żeberkiem było jeszcze gorzej...dostałam kwaśnicą ...z kością...pytam pani kelnerki o żeberko odp:widocznie mięso odpadło w garnku...hm...wymieniła...dostałam tym razem jedną kostkę na której było ociupinke mięsa i drugą samą kość...mówię ok zjem i więcej tu nie wrócę...jednak pani nie podała mi łyżki którą zabrała zabierając zupę numer jeden...abym chociaż słowo przepraszam usłyszała...nic z tego... nadąsana odeszła...a wystarczyłby uśmiech i zwykle przepraszam..ech...dużo jeszcze wody upłynie w Grajcarku nim tam wrócę. Za to polecam Bar Pod Siekierkami,a moją kochaną Englader caffe z najlepszym tiramisu i Helenkę z Pawłowa zawsze będę polecała.Lody od Kaczka pychota i kolejki onegdaj bywały takie że tata stał...z termosem...tak tak na lody🤪 a my z mamą szliśmy do starej pijalni wypijalismy wodę , wracaliśmy...a tata jeszcze stał w kolejce...ach...Zawsze tu będę wracała chociaż prawie 1000 km robi się coraz dłuższe 🤪

    OdpowiedzUsuń